expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 8 maja 2016

Urodzinowe życzenia

Niedługo są nasze urodziny. Bardzo dziwne, specjalne urodziny. Nie będzie to dzień, w którym kupimy torta i zaprosimy znajomych na melanż. To raczej dzień, w którym posiedzimy i pomyślimy. Z bardzo mieszanymi uczuciami. 
Jestem upierdliwa. Sporo znajomych jest już mną zmęczonych. Długo zastanawiałam się, czy jest sens tłumaczyć, dlaczego jestem taka męcząca, wciąż wracając do tego samego tematu. 

Zwolnij

Odłóż telefon. 
Kierunki to nie zabawki, serio fajnie wiedzieć, że masz zamiar skręcić i niekoniecznie w momencie, kiedy już to robisz. 
Jeśli postawili gdzieś stop, to wierz mi po coś to zrobili.
I błagam, patrz w lusterka, po coś je wymyślili.
Jeśli to wszystko robisz jest jeszcze jeden drobiazg. 

Nie ufaj innym

Nie wierz, że skoro wymalowali stop, to napewno wszyscy się na nim zatrzymają, skoro Ty to robisz. Skoro jezdnię dzieli linia, to wszyscy będą się trzymali swojego pasa itp. Wierz mi nie ma co ufać.  
Ja zaufałam. 21 czerwca tego roku są moje piąte urodziny. Tak, piąte. Nie, nie widziałam żadnego tunelu ani światełek,  wyciągniętych rąk i uśmiechniętych twarzy najbliższych co już sobie imprezują "po tamtej stronie". Szczerze powiedziawszy nie widziałam nic i byłam wręcz przekonana,  że przez cały czas byłam przytomna. Przecież pamiętam jak koleś wylądował mi na masce (tak, on myślał, że stop na jezdni to jakieś bezsensowne graffiti i olał). Przecież pamiętam, jak cięli  auto. Przecież pamiętam helikopter. Nikt też nie próbował wyprowadzać mnie z błędu. Do momentu, aż zaczęłam zadawać pytania. Skoro godzina wypadku to 12:30, dlaczego godzina przyjęcia na ojom to prawie 16:00?
Wtedy dowiedziałam się, że tak nie do końca wszystko pamiętam.
Nie chcę Cię zanudzać opowieściami o nauce chodzenia, o tym, jak to kręgosłup daje mi znać o każdym nadchodzącym deszczu itp. Dajmy sobie luz. Nie jest tak najgorzej. Od pół roku pracuję, jako kierowca więc strach przed powrotem za kółko też jest do pokonania. Pokażę Ci tylko pewien obrazek.




To by było na tyle.
Nie przekonałam Cię? No może słabe fotki, fakt. 
No i coś się data nie zgadza, masz rację, w końcu 21 czerwca nie jest tak niedługo.
Otóż wcześniej, 27 maja wypadają pierwsze urodziny. Mój ślubny kończy roczek. Jupi!!! Wyprawimy mu imprezę.
Tak na serio to naprawdę mam ochotę wyprawić mu urodziny, chociaż wiem że byłby to nietakt, delikatnie mówiąc. Ale naprawdę się cieszę, że w dalszym ciągu jest z nami. Może na piąte urodziny, jak  już nabierze dysytansu i przestanie podróżować od szpitala do szpitala zwiedzając bloki operacyjne w całym kraju, zrobimy sobie wspólną imprezę na cześć życia odzyskanego.
Wracając do tematu, ja męcząca i nudna dla wielu proszę Cię. Zbliżają się wakacje, weekendowe wypady, urlopowe wyjazdy, upał nie jest sojusznikiiem kierowcy.

Zwolnij

Bądź uważny.
Masz kolejny obrazek. Żeby nie być gołosłowną.

Popatrz. Nie warto tak zmasakrować Twojego ukochanego auta. 




Ja naprawdę lubiłam to audi. Z oplem nie miałam tak sentymentalnych więzi, ale też szkoda. No i wierz mi, boli jak szlag. I nie boli przez dzień, czy dwa. Tylko miesiącami, a czasem latami. Jeśli oczywiście będziesz miał tyle szczęścia co mój ukochany, czy ja i strażakom uda się Cię wyciągnąć. Na czas.
No i zapnij pasy. Gdyby nie  pasy nie tyle by mi pękło płuco  co skończyłabym w głową w kaszkaju, a ślubny to już w ogóle nie wiem, gdzie by wylądował. Zapnij, wiem  że są niewygodne.
Ślubnego po kilku godzinach udało się wyjąć. Nie pamięta nic. Może  to i lepiej, ja mogę tych wspomnień zaliczyć do najprzyjemniejszych. Przecięli dach na pół i wyjęli go przez bagażnik. 
Mówią, że ból który kobiety odczuwają przy porodzie jest porównywalny do dwudziestu kości złamanych jednocześnie. Mój ukochany miał w takim razie dwa porody na raz. Mniej więcej. I nie licz na to, że po 12 godzinach od tego "porodu" będzie już po wszystkim i zapanuje ogólna radość etc. Wczoraj ślubny wrócił z kolejnej operacji. No i to oczywiście nie była ostatnia.

A! Jeszcze jedna sprawa.
Wiesz, jak trudno jest być ojcem trzylatka, kiedy nie bardzo masz jak ruszyć jakimkolwiek palcem, o skakaniu na trampolinie nie mówiąc? Wiesz, jak ciężko przeskoczyć własne humory opiekując się osobą po takiej przygodzie? Wiesz, jak wkurwia i szlag trafia, kiedy próbujesz po raz setny zgiąć palec, czy nogę a ona nic? Wiesz, jak zajebiście jest  leżeć przez trzy letnie miesiące w gorsecie i niech Cię myją, jak mogą a pot po dupie leci i tak pięć minut później, bo temperatura pod pancerzem to jakieś 40 stopni. Albo jak fajnie jest leżeć sobie w łóżku oglądając własne kości popodwieszane na różnych ciężarkach i własne zdeformowane kończyny, nie  mając nad  nimi żadnej kontroli?
Nie wiesz? To nie chciej wiedzieć. Serio.


No to powtórzę.

Zwolnij

ok?
Nawiązując do tytułu tego wpisu. Życzę Ci z całego serca, byś nie musiał/a obchodzić takich drugich urodzin. 
Jedź spokojnie na urlopy, weekendowe eskapady nad morze, jeziora, biwaki i inne cudowności. Dojedź i ciesz się nimi. Będą tak samo udane, nawet gdy na miejsce dotrzesz dwie goodziny później, ale w całości. Nie marudzę, żeby się wlec 30/h. Kto mnie zna, wie jak daleko mi do tego typu kierowcy.

wtorek, 24 listopada 2015

zimowe dekoracje DIY part.1



Jako, że temperatura dzisiejszej nocy spadła do pięciu stopni sezon na zimowe dekoracje uważam za otwarty nawet na moim podobno cieplutkim wybrzeżu. Nie są jeszcze takie do końca świąteczne, ale już bardziej w temacie zbliżającego się grudniowego szaleństwa.

Do wykonania świeczników potrzebujemy:
  •  sznurka
  • kleju (fajnie, jak ktoś ma pistolet, ja nie mam)
  • farby akrylowej w kolorze białym (lub innym, wedle uznania)
  • kawałka gąbki
  • drewnianych ozdób(opcjonalnie)
  • słoiczków po jogurtach (mogą być inne słoiki, w dowolnych rozmiarach)
 Słoik malujemy farbą przy pomocy gąbki, tworząc wzór śniegu. Następnie owijamy sznurkiem wedle własnych upodobań, końcówki sznurka wiążemy, bądź przyklejamy klejem. Na całość przyklejamy drewniane ozdoby. Gotowe. Jakieś piętnaście minut czasu i mamy całkiem fajne świeczniki, by umilić zimowe wieczory.










czwartek, 1 października 2015

Moje dziecko ma szary nudny pokój

Niejednokrotnie spotkałam się w internetach z opiniami, że te tak modne ostatnimi czasy szarości to dla dziecka nijak, że smutno, że dziecko potrzebuje stymulacji kolorami itd. itp. Nie przemówiły do mnie te argumenty. Może dlatego, że dotychczasowy pokój młodego w słonecznych kolorach, z udekorowanymi ścianami przyprawiał mnie o ból głowy, a sam dziedzic w ogóle nie chciał się tam bawić. Może jego też bolała tam głowa od nadmiaru tej stymulacji?


Wszystko zaczęło się od kartki papieru. Zdecydowana na zmiany poświęciłam weekend na szukanie inspiracji w internetach i rysowanie. Efekt końcowy nie jest dokładnie taki, jak na rysunku, a to dlatego, że w praktyce półki domki, które znalazłam okazały się większe, niż te zamierzone. Chciałam zrezygnować z półki pod sufitem, jednak gdzieś trzeba było ustawić książki, na które jeszcze jest za mały i schować zabawki i gry, które czekają aż podrośnie. Półka została - szara oczywiście. Zaplanowałam skonstruowanie sofy/domku ale po ułożeniu materaców stwierdziłam, że muszę to jeszcze dwa razy przemyśleć i póki co zostało tak. Jeśli zdecyduję się na kostrukcję, będzie to fajna niespodzianka, napewno go ucieszy. Są też na kartce takie rzeczy, jak "albo" chmurki "albo" gwiazdki. Razem byłoby tego za dużo. Zresztą z wielu drobiazgów przy realizacji zrezygnowałam, żeby nie przesadzić.

Zaczęło się od malowania na szaro i szaro no i jeszcze na bardziej szaro i wyklejania pasków.  Gwiazdki malowałam na zasadzie makgaiwera wyciełam z folii samoprzylepnej szablony "na oko" i jak widać na zdjęciu dały radę.

Ściany pomalowałam w trzech odcieniach szarości, jedną zostawiłam białą. Namalowałam gwiazdki i domki. Na podłogę poszły jasne panele. Nieplanowanym dodatkiem okazała się moskitiera, ale mam wrażenie, że mu się podoba. Na tą chwilę zrezygnowałam z kupna łóżka, Młody w lipcu skończył dwa lata, mieści się spokojnie w łóżeczku, które ma 70cm szerokości. Ograniczyłam się do usunięcia kółek i wycięcia dwóch szczebelków, żeby mógł sam wchodzić i wychodzić kiedy zechce.

Miałam cztery materace z łóżeczek turystycznych, z którymi nie wiedziałam co począć. Uszyłam na nie pokrowiec i tak powstała sofa, na której Młody bardzo chętnie ucina sobie popołudniową drzemkę. Uszyłam poszewki na poduszki i voila. Może jeszcze zdecyduję się na zbudowanie domku, ale obawiam się o wysokość. W tej chwili sofa przydaje mi się kiedy razem się bawimy, a jak ją zabuduję, to już nie będę miała gdzie swobodnie usiąść. Ot matka egoistka. 

Na ścianie miałam w planach powieszenie kilku ramek z obrazkami. W praktyce wyszło nieco inaczej. Jeden z lekarzy Ślubnego naszkicował śliczny portret Młodego, Pani z przedszkola dała mi na zakończeniu kursu P1 radosną twórczość Młodego i stwierdziłam, że te rzeczy bardziej zasługują na swoje miejsce w jego królestwie, niż jakieś ładne, ale kupne obrazki.

Długo szukałam półek domków, aż znalazłam. Kupiłam dwa, bo są dość duże i nie chciałam przesadzić. Przemalowałam je na biało, żeby pasowały do reszty mebli. Pozostałe dwa domki to moje dzieło, wycięłam deseczki, pomalowałam i gotowe.
 














Jako kolor dodatków wybrałam trawiastą zieleń. W takim kolorze były szuflady komody, co ułatwiło mi wybór. Młody jako posiadacz AZS nie powinien mieć dywanów itp, kupiłam więc łazienkowe kropki i mało, że fajnie wyglądają, są świetnym elementem do zabawy, robimy na nich parkingi, albo pastwiska dla owieczek, albo po prostu skaczemy z jednej na drugą. Jak się zabrudzą wrzucam do pralki i są jak nowe. Kupiłam zieloną lampkę, która daje przyjemne światło skierowane w górę. Takie w sam raz do zasypiania. 

Co do smutnego, szarego pokoju to sami oceńcie. Mi się wydaje, że z zabawkami i tymi zielonymi akcentami wcale nie jest tu smutno, ani szaro. Za to kącik do spania jest ciemniejszy, Młody świetnie się wycisza i z chęcią zasypia w swoim łóżeczku.

















 


Całe zamieszanie zajęło mi tydzień. Pewnie z profesjonalną pomocą byłoby szybciej i pewnie lepiej i w ogóle superpro, ale jestem z siebie i tak dumna, a Młody pokochał swój pokój od pierwszego dnia i to jest dla mnie najważniejsze.

Koszt biały H&M Home 
tutaj
Kosz czarno biały H&M Home
tutaj
Szafa Ikea
tutaj
Moskitiera i dywaniki Jysk
podobne tu
Poduszki w paski H&M Home
tutaj

poniedziałek, 28 września 2015

szafki nocne DIY



Szafki nocne



Już od dłuższego czasu zastanawiałam się, jakie szafki nocne wymyślić do sypialni. Zakupilismy spore łóżko co zredukowało trochę i tak niedużą już przestrzeń po obu jego bokach.Tak sobie stało i czekało na wenę, jako że generalnie nie gustuję w "zbieraczach śmieci" jak nazywam klasyczne szafki nocne. Wena nadeszła pewnego niedzielnego popołudnia. Swoim starym zwyczajem, jeśli jestem w stanie zrobić coś sama, nie kupuję. Tak oto na tapetę idą dwie drewniane skrzynki po winie.







Farba akrylowa w kolorze białym, pędzel, klej do decoupage, papier ryżowy, werniks i jedziemy

 .  


Pierwszym krokiem przy kadej tego rodzaju pracy jest usunięcie ewentualnych zabrudzeń. Następnie malujemy i czekamy aż farba wyschnie. Kolejnym etapem jest aplikacja papieru ryżowego. Zadanie dziecinnie proste, w technikach decoupage papier ryżowy uważany jest za jeden z tych materiałów, które wręcz ciężko zepsuć. Po dokładnym wyschnięciu kleju nanosimy na całość werniks. 




Szafki sztuk dwie, jedna damska, druga męska zawędrują do sypialni określając tym samym też kto gdzie ma spać i swoje graty zostawiać.




Kolejny krok to zaprzyjaźnienie się z wiertarką. Rzecz, która napawa mnie strachem od samego poczatku projektu. Z racji niedyspozycyjnosci ślubnego trzeba sobie radzić. Zasady działania objaśnione nieco mętnie przez telefon, nawet uświadomił mnie o istnieniu jakiejś tam gwiazdki do dokręcania wierteł, jakoś to bedzie.
No i jakoś to było, szafki wiszą. Nikt inny takich mieć nie będzie. Ot co. Tak się zastanawiam, czy moja niechęć do wszelkiego rodzaju szufladek w takich meblach zda egzamin. Zbierają się w nich różne dziwne rzeczy, nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co i jakim sposobem tam dotarły, efekt końcowy jest taki że szuflada ledwo się domyka, a telefon, książka itp i tak leżą na blacie. Także został sam blat. W planie jest, w razie gdyby nie posiadanie szuflad nie funkcjonowało, postawienie dwóch wiklinowych koszyków, po jednym w każdej. Koszyki nie bedą miały pokrywki, więc trzeba będzie je kontrolować, coby sie tałatajstwo nie wysypywalo. Takie moje pobożne życzena ech. Ślubny, jako glówny bałaganiarz w domu zostal uświadomiony, iż wkręty nie są bardzo mocne (ściema, ale jakoś trzeba się ratować), więc może ryzyko spadnięcia mojego dzieła i roztrzaskania się o podłogę powstrzyma go od stworzenia kolejnego magazynu cudów wszelkiej maści.